Dragon Ball SP - Odcinek 3 - Trening Vegety
Rok 790
Teraźniejszość
Planeta Freezer 419 aka Kanassa
Jak to?! Freezer nie żyje?! Nie
może być!
Młody Saiyanin nie mógł ukryć zaskoczenia, gdy usłyszał nowiny z ust
konającego kosmity. Tyran miał zginać w walce na jakimś zadupiu kosmosu, o
którym Dakon nigdy nie słyszał? Wolne żarty!
- Kłamiesz! – wykrzyczał Saiyanin i już zamierzał przycisnąć kosmitę do
ujawnienia prawdy, gdy zdał sobie sprawę, że mówi do zwłok.
Zirytowanemu młodzieńcowi nie pozostało nic innego jak wrócić do kapsuły
i sprawdzić tę całą „Ziemię” w bazie danych pobranej ze statków Organizacji,
które Dakon splądrował i zniszczył w poszukiwaniu śladów działalności Freezera.
Znalezienie planety nie potrwało długo, a sam glob nie wyróżniał się niczym szczególnym.
Atmosfera zdatna do podtrzymania saiyańskiego życia, około dziesięciokrotnie
niższe przyciaganie niż na Vegecie – niemożliwe, by mieszkaniec tej planety
pokonał Freezera! Saiyanin nie mógł jednak zapomnieć ostatnich słów
Kanassanina: „Zginął z ręki młodzieńca o blond włosach”.
Czyżby chodziło o…Nie! To
niemożliwe! To ja jestem tym wybranym, legendarnym wojownikiem! Nikt nie może
się ze mną równać!
Przekonawszy sam siebie Dakon wpisał koordynaty niebieskiej planety do
komputera pokładowego kapsuły. Nadszedł czas by się przekonać co się tak naprawdę
wydarzyło. Jeśli jednak Kanassanin mówił prawdę i przed Dakonem pojawił się
inny Super Saiyanin, który uczynił z Ziemi swój dom, gdy dojdzie do spotkania,
jeden z kosmicznych wojowników będzie musiał pożegnać się z życiem.
***
- Przyczółki na Planetach Freezer 764 i 733 zostały doszczętnie
zniszczone! Organizacja rozpada się w szwach! Jak tak dalej pójdzie, nie będzie
czym ani KIM dowodzić! – głos niskiego kosmity rozbrzmiał donośnie odbijając
się echem od ścian pomieszczenia audiencyjnego statku Organizacji.
- Panie Sorbet, minęło już wiele lat od śmierci naszego pana i władcy,
wielmożnego Freezera. Kolejne zagrożenia wyrastają jak grzyby po deszczu, być
może nadszedł już czas, by zwinąć interes – odezwał się wyższy z rozmówców
bardziej stonowanym głosem.
- NIGDY! – wykrzyczał Sorbet, po czym zerwał się z tronu, który wcześniej
okupował i podszedł do trzeciego kosmity, ochroniarza stojącego przy drzwiach –
Rozkaz 99 mówi jasno i wyraźnie: „W przypadku śmierci bądź innej niedyspozycji
wielmożnego Freezera, Organizacja ma zostać objęta kierownictwem najwyższego
rangą dowódcy i kontynuować funkcjonowanie”. Pozostanę wierny ideałom naszego
władcy, nawet jeśli jego samego już nie ma pośród nas.
- Jednak, jaki ma to sens? Wielmożny Freezer stanowił potęgę, której nikt
nie mógł się przeciwstawić, wzbudzał strach, który zniechęcał do buntu. Nasi
najlepsi żołnierze dawno temu zginęli na planecie Namek. Ukrywaliśmy śmierć
wodza tak długo, jak mogliśmy. Nie jesteśmy w stanie zapanować nad milionami
istot, które stopniowo dowiadują się o śmierci ciemiężcy i wszczynają bunty, a
na dodatek jakiś nieznany osobnik atakuje i po kolei likwiduje nasze
przyczółki…
- I według Ciebie należy wywiesić białą flagę, Tagoma? – wszedł wyższemu
w słowo Sorbet – Shisami, jak uważasz?
- Walczyć! Stłumić bunt! – warknął bykopodobny ochroniarz Sorbeta.
- Widzisz, Tagoma? – głównodowodzący ponownie zwrócił się do doradcy –
Nie wszyscy są takimi niedowiarkami jak Ty!
- A jeśli…
- Dość! Nie chcę tego więcej słuchać. Wytrwamy…
- Panie Sorbet! – przerwał mu jeden z żołnierzy Organizacji, który
wparował do pomieszczenia – Odebraliśmy pewien sygnał... jego sygnatura… musi
się pan temu przyjrzeć!
Sorbet spojrzał
karcącym wzrokiem na wpół podnieconego, na wpół przerażonego żołdaka.
- Cóż może być tak ważnego, by przerywać nam rozważania nad przyszłością
Organizacji? – zapytał z groźbą w głosie.
- Panie! – odrzekł wojak, uspokajając oddech i klęcając na jedno kolano –
Sygnatura tego sygnału…jest niezwykle podobna do sygnatury statków naszej
Organizacji, a konkretnie do tych należących do statków wielmożnego Freezera
oraz jego rodziny!
Wszyscy obecni w pomieszczeniu zamarli i przez dobrą chwilę panowała
niemal zupełna cisza, przerywana jedynie głębokimi oddechami żołnierzy. Po
krótkiej chwili zaskoczenie głównodowodzącego zastąpiła mieszanina
niedowierzania i ulgi, ale też…nadziei?
- Żołnierzu… - zaczął Sorbet, wskazując brodą na doręczyciela wieści.
- Panie?
- Powiedz mi wszystko, co wiesz o tym sygnale. Od twojego raportu zależeć
będzie twoje życie lub pozycja w Organizacji – kontynuował dowódca – Dla
swojego własnego dobra… lepiej nie rób mi fałszywych nadziei.
***
Son Goten zaatakował.
Trunks w ostatniej chwili umknął pięści przeciwnika, zanurkował i
skierował się ku ziemi. Tak jak się spodziewał, młodszy Saiyanin poleciał w
ślad za nim, więc momentalnie wyhamował i uniósł kolano, które wkrótce
napotkało żołądek przeciwnika. Gotenowi zaparło dech w piersiach, a usta
zastygły w niemym krzyku. Oszołomiony młodzieniec odsłonił się na kolejne ataki
syna Vegety, co ten skrzętnie wykorzystał posyłając adwersarza na pobliską
górę. Rozległ się donośny huk, a po chwili lekko poturbowany Goten wrócił na
pole walki z wyrazem zaskoczenia na twarzy.
- Trenowałeś ostatnio? – zapytał.
- Żartujesz? Przecież znasz mojego ojca – odpowiedział Trunks i
uśmiechnął się na wpół przyjacielsko na wpół drwiąco – Odkąd twój odleciał ze
Smokiem, mój myśli tylko o treningu, a że pana Goku nie ma w pobliżu, a Gohan
skupił się na karierze i rodzinie… zostałem mu tylko ja.
Trunks wylądował, wyjął z kieszeni kapsułkę i rzucił ją na ziemię, po
czym ta momentalnie przeistoczyła się w przenośną lodówkę. Następnie wyjął z
niej dwie puszki napoju o nazwie Hetap i jedną z nich rzucił przyjacielowi. Son
Goten złapał ją będąc jeszcze w powietrzu, ale wkrótce dołączył do Trunksa.
- Ciężko, co? – zagaił Goten.
- Co masz na myśli? – odpowiedział pytaniem Trunks.
- No wiesz… treningi z Vegetą? Ostatnio znów odezwała się jego Saiyańska
duma i podobno nie wychodzi z kapsuły treningowej.
- Wtedy przynajmniej czasem wracałby do domu, ale odkąd całkowicie
opanował trzecie stadium transformacji i zniszczył kapsułę, wyruszył Kami wie
gdzie i się nie odzywa – Trunks wzruszył ramionami – Typowe dla niego. Pewnie
coś planuje, ale jak zwykle nikomu nic nie mówi. Okaże się w swoim czasie.
Son Goten pociągnął duży łyk z puszki.
- No to nasi ojcowie mają w tym względzie wiele wspólnego. Mojego też na
miejscu nie zatrzymasz.
Trunks spojrzał wymownie na przyjaciela z dziećiństwa. Można by pomyśleć,
że Goten i Trunks są swoimi przeciwieństwami, jednak podobnie do swoich ojców,
wytworzyli tę niewidzialną nić porozumienia, która charakteryzuje najlepszych
przyjaciół. Rozumieli się bez słów. Uśmiechnęli się tylko nonszalancko i dopili
swoje Hetapy.
- A ty Goten coś ostatnio się zaniedbałeś – rzekł Trunks wskazując na
Gotena, który do niedawna niezwykle dbał o swój wygląd i wizerunek, lecz
obecnie jego włosy były w nieładzie, a w znoszonym dresie treningowym powstało
już kilka dziur. Trunksowi jednak nie chodziło wyłącznie o wygląd kolegi, lecz
również wyczuwalny spadek jego mocy bojowej.
- Sam wiesz, nic mi się nie chce…problemy z kobietami – odrzekł Goten
przybierając smutny wyraz twarzy.
- Ty masz problemy? – spytał ze zdziwieniem Trunks – Przecież wszystkie
za tobą szaleją.
- Nie ta – odparł najmłodszy syn Son Goku – Umówienie się z nią graniczy
z cudem, a do tego ma temperament i jest uparta.
- To zupełnie jak ty – rzekł Trunks śmiejąc się.
- I z czego rżysz? To poważna sprawa! – obruszył się Goten.
- Na to wygląda – odparł Trunks – Nie martw się, brzmi jak materiał na
przyszłą żonę
- Tak daleko w przyszłość nie wybiegam… i nie rób sobie ze mnie jaj –
powiedział Goten, po czym sam się uśmiechnął z rozbawienia.
Po chwili obaj młodzieńcy wstali z ziemi.
- Gotowy na drugą rundę czy tchórzysz? – zapytał Trunks uśmiechając się
szyderczo.
- Chyba śnisz! – odparł Goten, po czym przybrał pozycję bojową.
Synowie dwóch największych wojowników wszechświata od razu przeszli na
drugi poziom transformacji i wrócili do treningu.
***
Planeta Yardrat
Yardrat to niezwykła planeta. Sama w sobie nie wyróżniała się niczym
szczególnym pośród innych zamieszkanych planet, ot ciało niebieskie o typowym
składzie i atmosferze zdatnej do podtrzymania życia. To, co czyniło ją
niezwykłą nie miało nic wspolnego z jej budową, a raczej z gatunkiem, który ją
zamieszkiwał. Yardratanie byli gościnnym ludem, który nikomu nie odmówił pomocy
w potrzebie, nieraz stawiali czoła przeciwnościom losu, których pokonanie
zdawałoby się jest ponad ich siły oraz nigdy nie stracili swoich przekonań,
swojego ducha. Te wszystkie cechy już same w sobie stanowiły o ich
nadzwyczajności, lecz tym, co naprawdę ich wyróżniało spośród wszystkich
gatunków w galaktyce, a może nawet i w całym wszechświecie była niezwykła
wrażliwość na energię Ki. Jako że Yardratanie mieli pokojowe nastawienie do
życia, nie wykorzystali tej wrażliwości do szerzenia przemocy oraz
podporządkowywania sobie innych istot, a zamiast tego, skupili się na ścieżce
zrozumienia energii Ki i kontrolowania jej w taki sposób, by mieszkańcom
planety żyło się jak najlepiej.
Są naszym zupełnym przeciwieństwem.
Trochę tak jak ty moim, Kakarotto.
Książę Saiyan Vegeta, idąc do swojej kapsuły w towarzystwie smukłego
przedstawiciela władz Yardratu, rozmyślał nad tym, czego się nauczył od
mieszkańców planety, którą wybrał na jeden z pierwszych etapów swojej podróży w
poszukiwaniu potęgi. Chyba w końcu zrozumiał na czym polegał sekret jego
arcyrywala, dlaczego ten zawsze o krok go wyprzedzał, zawsze w końcu wysuwał
się na prowadzenie w ich wyścigu o tytuł najpotężniejszego wojownika. Sekret
stanowił fakt, że ten błazen nigdy nawet w tym wyścigu nie startował. Nie miał
celu w zdobywaniu potęgi. Siła do ochrony najbliższych mu istot nigdy nie
stanowiła głównego motywatora jego treningu, to podróż stanowiła jego cel.
Mówiąc najprościej: walczył, bo zwyczajnie to lubił. Kakarotto nie dążył do
potęgi za wszelką cenę, więc dawał sobie czas na odpoczynek i poświęcał go na
to, by opanować do perfekcji to, czego już się nauczył. Oto dlaczego dzieliła
ich prawdziwa przepaść mocy podczas Igrzysk Cella. Vegeta tak wiele razy miał
odpowiedź przed nosem, a jednak wciąż jej nie dostrzegał. Po pojęciu swojego
błędu w ocenie oraz przełknięciu tej skazy na dumie, książę dotarł do pokładów
mocy, o których wcześniej nawet mu się nie śniło. Skoro postępujący zgodnie z
tą filozofią Saiyanin niskiej klasy potrafił osiągnąć tak wiele, ile może
osiągnąć książę?
Dotarłszy na miejsce, Vegeta położył dłoń na swojej kapsule kosmicznej. W
jej iluminatorze odbijała się znajoma twarz i sylwetka, lecz będzie musiało
minąć jeszcze wiele czasu, zanim na dobre przyzwyczai się do widoku czerwonych
obwódek wokół oczu oraz szczeciny pokrywającej jego ciało - cech
charakterystycznych najsilniejszej Saiyańskiej transformacji. Książę zebrał
energię Ki w ręce i wypuścił ją, w jednym momencie rozbijając kapsułę w drobny
mak, po czym złączył palce wskazujący oraz środkowy i umieścił je na swoim
czole. Rzucił pożegnalne spojrzenie yardratańskiemu towarzyszowi i zniknął.
***
Planeta Kaio
Charakterystyczny dźwięk teleportacji obwieścił pojawienie się księcia na
niewielkiej planetce będącej mieszkaniem zachodniego Kaio. Znajdował się na
niej niewielki domek, podjazd biegnący dookoła niej oraz wycztszczony na błysk,
klasyczny model samochodu. Początkowo mogłoby się zdawać, że planetka, mimo
swojego zadbanego wygladu, jest opuszczona lub jej lokator przebywa w innym
miejscu, lecz niska postać wychodząca zza pojedynczego rosnącego tam drzewa
zadała kłam temu twierdzeniu.
- Obserwowałem cię Vegeta – Kaio wskazał na owinięty wokół talii Vegety
ogon – Wykorzystałeś nameczańskie Smocze Kule. Mieszkańcy Namek nie byli tym
faktem zachwyceni i trudno im się dziwić.
- Jak sam wiesz, mieliśmy burzliwą przeszłość – odparł Vegeta – Przemówiłem
im do rozsądku. Zgodzili się tylko przez wzgląd na to, że Kakarotto gdzieś
wywiało, a ktoś musi strzec naszej galaktyki. Tak się składa, że tym razem tym
kimś jestem ja.
- Odzyskanie ogona pomogło ci zdobyć większą moc, ale czemu zawdzięczam
twoją wizytę w moich skromnych progach? – zapytał Kaio.
- Cel jest ten sam.
- Niestety nie nauczę cię Bomby Duchowej – rzekł Kaio z poważnym wyrazem
twarzy – Tylko osoby o czystym sercu mogą opanować tę technikę.
- Nie interesuje mnie ta technika – odparł Vegeta – Naucz mnie Kaiokena.
Przez kilka długich sekund panowała zupełna cisza, lecz Kaio przerwał ją
zanim stała się niezręczna.
- Dlaczego chcesz się uczyć Kaiokena? – zapytał z zaciekawieniem.
- Wstyd mi to przyznać, ale Kakarotto do tej pory mnie przewyższał. Chcę
nie dopuścić do tego, by taka sytuacja się powtórzyła – wycedził Vegeta przez
zaciśnięte zęby – Pomysł z opanowaniem transformacji Super Saiyanina na
Igrzyskach Cella…Kakarotto wpadł na ten pomysł właśnie dzięki treningowi u
ciebie. Dzięki treningowi kontroli Ki oraz Kaiokena.
Niskiego mieszkańca planety na krańcu Drogi Węża zadziwiła przenikliwość
księcia. Sam nigdy nie wpadłby na to, że to dzięki treningowi opanowania Ki,
Goku wpadł na sposób zabicia Cella, ale Vegeta, jako rywal Sona, znał sposób
myślenia Saiyanina na poziomie niedostępnym dla innych. Kaio poczuł coś w
rodzaju dumy.
- Nie myśl, że będzie łatwo – powiedział Bóg Światów z błyskiem w swoich
okularach przeciwsłonecznych – Najpierw musisz coś dla mnie zrobić.
- Czego chcesz?! – zapytał z irytacją książę Saiyan.
- Rozśmiesz mnie!
- Co takiego?! – Vegeta zdębiał – Chyba stroisz sobie ze mnie żarty!
- O nie… - odparł Kaio – To twoja rola. No dalej, opowiedz mi jakiś żart.
Muszę cię jednak przestrzec…nie jest łatwo mnie rozśmieszyć.
Książę kompletnie nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Przygotował
się na trening siłowy lub wytrzymałościowy, nie na strojenie sobie żartów i
podobne głupoty.
- Nie zrobię tego! Chyba masz mnie za idiotę! – oburzył się Saiyanin.
- W takim razie nici z treningu – uciął Kaio – Goku opowiedział mi kilka
naprawdę wybornych żartów…
Niski bożek dojrzał w oczach Vegety błysk rozdrażnienia. Wiedział, że
osiągnął zamierzony efekt.
- Eeee…ekhem! Idzie baba do lekarza i spotyka kominiarza! – wykrzyknął
zażenowany Vegeta.
Po raz kolejny zaległa zupełna cisza i na parę długich chwil zażenowanie
księcia stało się niemal wyczuwalne w powietrzu. Sekundy nieuchronnie mijały, a
na stężałej twarzy Boga Światów stopniowo pojawiało się rozbawienie, które
wkrótce przeistoczyło się w rubaszny śmiech.
- Kominiarza! A to dobre! – mówił Kaio przez łzy – Wygrałeś! Dlaczego nie
mówiłeś, że masz tak wspaniałe poczucie humoru?
Saiyanin nie mógł uwierzyć, że ten wymyślony na poczekaniu suchar okazał
się skuteczny. Stłumił irytację i zażenowanie oraz przybrał swój standardowy,
rozdrażniony wyraz twarzy.
- Dosyć tej dziecinady! Czas rozpocząć trening! – ryknął.
___________________________________
Rozdział dedykuję oczywiście jedynej stałej czytelnicze Killall :) Dzięki, że czekasz na rozdziały nawet kiedy inni już dawno by zapomnieli. Bardzo mi miło.
Na początek przejdę do końca. Dziękuję za dedykację! W ogóle się nie spodziewałam i jest mi miło z tego tytułu :D Jam jest naprawdę cierpliwa . Heehee.
OdpowiedzUsuńPrzechodząc jednak do historii muszę powiedzieć, że jestem ciekawa w jaki sposób Vegeta odzyskał ogon. Jak wiemy w GT Bulma używała promieni by wytworzyć transformację nie posiadając najważniejszej części ciała Saiyana. Tu jednak wspominasz, iż go ma, więc jestem ciekawa jak się to odbyło. Czy użył np. kryształowych kul do tego celu? :D
Cieszy mnie to jak został przedstawiony książę i jak wydoroślał. Zrozumienie na czym polega zdolność do samodoskonalenia się jest nie byle postępem! Brawo! Trening szlakiem Goku jak najbardziej naa plus.
Więc wychodzi na to, że nasz główny bohater tej opowieści bardzo długo szkolił się na zlotowłosego, za pewne też był w tym czasie baaaaaardzo daleko więc podróż na Ziemię także nie mało potrwa. Czy ruszył na planetę ostatnich Saiyan w czasie trwania wojny ze złymi smokami czy jeszcze wcześniej? Ciekawe co to będzie gdy już dotrze i czy w ogóle jest w stanie przeżyć fakt, że od pierwszego stadium do czwartego (+/-) dodatkowe formy jak np ussj xD są do osiągnjęcia.
Takie tam sobie snuje teorie, a co.
Błędy? W tekście pojawiają się przyczulki oraz przyczułki. Jedno jest z błędem, ale które? 😂 Coś było w scenie Goten-Trunks, ale nie pamiętam, a kopia, której dokonałam w dziwny sposób przepadła, a już nie chce mi się szukać. Zaraz synu będzie mnie maltretować o zabawę autkami, więc naprędce drukuje komentarz. Na koniec w dialogach pierwszy pojawia się dywiz, a później półpauza. Dywiz tylko jako łącznik słów.
Mam nadzieję, że długo czekać nie będę na kolejny odcinek.
Pozdrawiam i życzę weny z masą czasu ;)
Vegeta odzyskał ogon przez wykorzystanie nameczańskich Smoczych Kul. Pozostawiłem to w domyśle, ale dałem chyba odpowiednią ilość hintów ;) Kaio wskazał na ogon kiedy wspomniał o życzeniu Vegety, a potem od razu przeszedł do tego, że ten odzyskał ogon i zwiększył tym swoją moc. Inaczej się nie dało, bo ziemskie są niedostępne.
UsuńMasz rację co do tego, że podróż trochę potrwa ;) Szykuje się mały time skip, bo przedstawiłem już wszystkie postacie, które będą brały bardziej znaczący udział w tej krótkiej sadze. Wszystko tutaj dzieje się mniej więcej w tym samym czasie. Wyruszył na Ziemię w tym rozdziale, Gohan, Goten i Trunks trenują, Vegeta ćwiczy Kaiokena, a potem będzie jeszcze ćwiczył na własną rękę (wszystko jest ;)). Zanim zrobię time skip muszę jeszcze dopisać kilka akapitów o tajemniczym sygnale złapanym przez Organizację. Dakon dotrze na Ziemię w następnym rozdziale po time skipie i zacznie się w końcu akcja właściwa sagi.
Dzięki za czujność z tym przyczółkiem. Dywizów i półpauz jestem świadom, ale nie chce mi się walczyć z autokorektą worda xD Zostawiam jak mi ustawi, bo jak poprawię, to mi "poprawia" na powrót, a wolę mieć ustawioną, bo większość literówek wyłapie.
W wordzie na telefonie dywizy poprawia mnie sam na półpauzy :p odwrotnie nie. Za to na laptopie ani myśli o autokorekcie i muszę sama się bawić XD
UsuńNo tak, tajemniczy sygnał. Mnie się wydało po prostu, że to Dakon więc nie drążyłam tematu xD no i teraz nie wiem czy to słuszna teza. Hmmm... Poczekam na nowy odcinek, to się dowiem :D